Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrą! — odpowiedziało dziewczę takimże tonem — o panu Albercie de Gibray.
Wyszła. Maurycy przypatrywał się bacznie obu panienkom. Zobaczył, jak Marja zbladła, zachwiała się, a potem nagle zaczerwieniła się mocno. Zrozumiał, że coś sobie powiedziały i z wściekłością zacisnął pięści. Marja, ochłonąwszy już z silnego wzruszenia, tkóre ją ogarnęło, wróciła do stołu.
— Mamo — odezwała się — zaraz się przebiorę; za pięć minut tu powrócę.
Poszła do swego pokoju, spiesznie zamknęła drzwi, ażeby nikt jej niespodziewanie nie zaskoczył i rozpieczętowała list, jaki jej dała Symeona. Ledwie pierwsze wyrazy przeczytała, — łzy, tym razem łzy radości, popłynęły jej z oczu.
Upadła na kolana, złożyła ręce i podziękowała Bogu. Po tem uniesieniu znów wzięła list do ręki, przeczytała go do końca, zrozumiała jego znaczenie i twarz jej zajaśniała, a dusza napełniła się upojeniem.
— Żyje — szepnęła — żyje i prędko wyzdrowieje... I ja także chcę żyć... chcę wyzdrowieć. Chcę być szczęśliwą! Uczynię, o co mnie prosi hrabia Iwan, ten niewiadomy przyjaciel Alberta. Wierzę mu.
Zapaliła, świecę, w płomieniu jej zniszczyła list, ubrała się prędko, postanowiwszy stanowczo odgrywać do dnia wyzwolenia tę rolę, jaką jej zalecano w imieniu Alberta. Nie pytała się siebie, co za sposoby użyte będą do jej wyzwolenia.
— Nie troszczyła się o to i tylko powtarzała sobie:
— Wierzę.
W saloniku, dokąd przeszli z pokoju jadalnego, pani Rosier rozmawiała z Bressolem. Biedna matka czuła się podwójnie szczęśliwą, uważając syna swego za szczęśliwego i słysząc od budowniczego pochwały dla ukochanego jedynaka. — Maurycy wzrokiem dał do zrozumienia Walentynie, że chce z nią pomówić. Pierswsza też wyszła ona z saloniku. W kilka sekund później młodzieniec przyszedł do niej do cieplarni, gdzie, jak wiedzieli, nikt nie mógł im przeszkodzić. Przytem rozmowa nie mogła być długa.
— Chcesz mi co powiedzieć? — spytała Walentyna.
— Tak.
— Coś ważnego?
— Nawet bardzo ważnego.
— Przestraszasz mnie. Mówże prędzej!
— Noga tej faworytki Marji, tej Symeony, nie powinna tu postać od dnia dzisiejszego. Marja nie powinna się wcale widywać z tą dziewczyną.
— Dlaczego? — spytała Walentyna.
— Bo Symeonę nasyła hrabia Iwan, przyjaciel Alberta, i obawiam się spisku.