Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak się nie wiedzie, to się nie wiedzie! — rzekł do nich, podchodząc — znowu!....
Przy blasku latarni gazowej agentka spostrzegła, że Galoubet ma twarz rozgorączkowaną, zapytała go też żywo:
— Co?
— A to, żem bydlę, że gotów sobie jestem wydrzeć wszystkie włosy z tego głupiego łba.
— Dlaczego?
— A bo widziałem tego oszukańca opata i rozbójnik wyślizgnął im się z pomiędzy palców.
— Verdier! — zawołała agentka z niezmiernem wzruszeniem.
— Tak, przebrany za proboszcza wiejskiego. Poznałem go po glosie. Ale już za późno.
Galoubet opowiedział, co go spotkało. Gdy skończył, pani Rosier zapytała:
— Powiadasz, że wrzucił list do skrzynki pocztowej obok dystrybucji?
— Tak jest, list w żółtej kopercie, poznałbym go pomiędzy tysiącem innych, z marką dwudziestopięciocentymową!
Agentka zamyśliła się przez kilka sekund.
— Niech jeden z was — rzekła — idzie natychmiast do apteki i kupi trochę lepu.
— Lepu!... — powtórzył Sylwan, nic nie rozumiejąc.
— Takiego, na jaki się łapie ptaki.
— Tak, ale nie wiem, czy jeszcze która apteka otwarta.
— To każ sobie otworzyć... powiedz, że jesteś agentem policji śledczej, masz przy sobie bilet?
— Mam.
— To ja pobiegnę — rzekł Sylwan Cornu.
— Znajdziesz nas na rogu przedmieścia św. Honorego.
— Dobrze.
Agent odszedł.
— A ty Galoubet — mówiła dalej Aime Joubert — postaraj się o miotłę w kantorze omnibusów i wyrwij z niej kilka długich i giętkich prętów.
— Bardzo dobrze.
Po niejakim czasie szybkie kroki rozległy się na chodniku i znajoma postać zarysowała się w półcieniu. Był to Sylwan.
— Cóż, przyniosłeś, czego potrzeba?
— Tak, ale nie bez trudności. O jakem się nabiegał. Nareszcie mam, przyniosłem.
Sylwan podał garnuszek fajansowy, zawinięty w gruby papier.
— Dobrze, teraz chodźcie ze mną.
Pani Rosier i jej podwładni udali się przedmieściem św. Honorego ku dystrybucji.