Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Rana podobna zupełnie do rany szyji, a obie podobne do rany trupa z ulicy Ernestyny!
Głębokie milczenie panowało w grobowcu przez kilka sekund. Członkowie sądu i świadkowie stali w osłupieniu.
— Co mówicie, Jodelet? — spytał Gibray, nachyliwszy się nad martwem ciałem.
— Rzecz bardzo prosta co mówię — odpowiedział agent. — Pan sędzia może się sam o tem przekonać. Przysiądzby można, że ta sama ręka, tym samym sztyletem uzbrojona ugodziła nieszczęśliwą i mężczyznę w białym szału, zabitego w najemnej karecie!
Naczelnik policji śledczej nachylił się, włożył binokle i obejrzał rany, przez które dusza uciekła.
— To prawda! — wyrzekł następnie. — Podobieństwo zupełne. Spieszcie się, panowie.
Gibray i komisarz do spraw sądowych obejrzeli — ciało niemniej uważnie, jak naczelnik policji śledczej.
— Zachodzi rzeczywiście wielkie podobieństwo — odezwał się sędzia śledczy — i nawet zdumiewające, ale jakże przypuścić tak osobliwą łączność między dwiema zbrodniami, popełnionemu w różnych miejscach? To tak nieprawdopodobne, że nawet nie sposób o tem myśleć. Zresztą, wszystko się wyjaśni.
— Ba! zawsze się wszystko wyjaśnia, a przynajmniej prawie zawsze, ale z wielką trudnością niekiedy — zauważył naczelnik policji śledczej.
— Spójrzcie panowie na wyraz twarzy — mówił dalej, Gibray — popatrzcie na te ręce zaciśnięte. Ta kobieta walczyła ze śmiercią.
— Z zabójcą! — zauważył Jodelet, chwytając rękę nieboszczki i prawie machinalnie dodał: a oto i coś użytecznego! Poszlaka!
— Poszlaka? — powtórzył sędzia śledczy — gdzie?
Kosmyk włosów mordercy, wyrwany podczas walki mordercy i pozostały w ręce ofiary.
— Włosy są jasne a nieznajomy, którego woźnica zabrał z Saint Mande i zawiózł na kolej północną, a stamtąd na ulicę Montorgueil, mocnym był właśnie blondynem.
— Przyznaję, że zbieg okoliczności jest dziwny — rzekł Gibray — nie ruszcie tych włosów, Jodelet, żeby się nie rozwiały.
— Ot, nie potrzeba się tego obawiać — odrzekł agent policyjny — skostniałe palce zaciskają się i nie wypuszczają tego, co trzy mają.
— To dobrze! Bielizna znaczona?
— Nie.
— Zdaje mi się, że widziałem nosze.
— To ja kazałem je przygotować! — powtórzył dozorca cmentarza.
— Czy odnieść ciało do morgi? — spytał brygadier Lannois.
— Tak, i to jak najprędzej.