Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przebaczyłam!
— Czy mogę prosić o dowód?
— Jaki?
— Że pani ze mną przetańczy polkę. Dobrze?
— I owszem. Zdaje się, orkiestra zacznie zaraz grać.
Maurycy mówił do siebie:
— Po przetańczeniu polki musi iść do oranżerii, przekształconej na buduar. Postaram się o to, ażeby w czasie tańca popsuć uczesanie włosów, tak, ażeby potrzebowała koniecznie przejrzeć się w lustrze i poszukać szpilek.
Orkiestra grała pierwsze takty polki.
Pary podniosły się z miejsc.
Kończąc już tańczyć, Maurycy urządził tak, że wpadła na niego druga para.
Popchnięty, zaczepił niby przypadkowo spinką od mankietu o wstążkę, przytrzymującą wianek z kłosów i polnych kwiatów, a kiedy spuścił rękę, ruchem tym ściągnął i wianek.
Marja krzyknęła rozgniewana i obie ręce podniosła do głowy.
Maurycy zdawał się być zrozpaczonym.
— Przepraszam panią — wyjąkał — za niezręczność z mojej strony.
— Pan wcale nie jest winien — odrzekła Marja. — Winien jest ten, co na nas wpadł, ale i on też nie naumyślnie to uczynił.
Jedna z młodszych panienek przystąpiła do Marji i chciała jej poprawić kwiaty.
— Dziękuję pani — odpowiedziała, śmiejąc się Marja — dość będzie dwóch lub trzech szpilek, ażeby całe nieszczęście naprawić. Pójdę do oranżerii, gdzie jest wszystko przygotowane na takie wypadki, zaraz powrócę.
— Pani się na mnie nie gniewa? — zapytał Maurycy.
— O! ani trochę!
Marją pobiegła do oranżerji. Maurycy ścigał ją oczyma i poczuł dreszcz na całem ciele, widząc, jak uchyliła portierę i znikła.
Kiedy portiera opuściła się znowu, usta jego wyszeptały:
— No, więc cóż? Cel usprawiedliwia środki!...
Poszedł do pokoju, gdzie grano w karty. W tej samej chwili wychodzili stamtąd budowniczy i Walentyna.
Maurycy chciał się do nich zbliżyć, kiedy nagle drgnął i stanął na miejscu. Lokaj, oznajmiający przybycie gości, zawołał właśnie:
— Pan Albert Gibray!
— O! znowu on! — pomyślał Maurycy. — Ale tym razem za późno przybywa.
Syn sędziego śledczego straszliwie był blady. Szedł zwolna i zataczał się przy każdym kroku.