Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ręczę pani!
— Nawet gdyby pan przypuszczał, że szczerość ta może mnie obrazić?
Albert widocznie się zawahał.
— Trzeba przyrzec — nalegała Maria.
— Dobrze... W każdym razie odpowiem szczerze.
— Bardzo ładnie. Wszyscy wiedzą, że moja matka bardzo ładna, o wiele odemnie piękniejsza. Ale dajmy pokój stronie plastycznej, a powiedz mi pan, jakie wrażenie sprawiła na panu moja matka od pierwszego wejrzenia... Powiedz pan, a pamiętaj, żeś przyrzekł mi być szczerym.
— Uderzyła mnie sprzeczność jej chłodnych oczu z czarującym uśmiechem. Wprawdzie, kiedy mnie pani jej przedstawiała, słowa jej dla mnie były bardzo grzeczne, ale ton wymuszony czynił je prawie nieżyczliwemi. Wydawało mi się, że pani Bressoles nieprzyjemna jest moją obok pani obecność.
— Skądżeby się wzięła taka antypatia; matka moja nie znała pana.
— Antypatia trudno się daje tłómaczyć! — żywo odpowiedział Albert. — Powstaje ona sama przez się, podobnie jak miłość. Dla czegom ja, kiedym panią, po raz pierwszy ujrzał w pracowni Gabriela Servet, uczułem, jak serce me drgnęło. Dlaczego sercem mojem i duszą owładnął taki zachwyt? Gdybyś pani nawet prosiła mnie o wytłumaczenie, nie byłbym w stanie objaśnić...
— A ja mogę — rzekła Maria, spuściwszy oczy — to sympatia — to przyjaźń.
— Nie, Mario! — zawołał młodzieniec z mimowolnem uniesieniem. — To miłość... miłość mną owładnęła... pani wie, że ja panią kocham....
— Wiem o tem, bo sama to czułam, co i pan.
— Jakto, Marjo, Marjo moja droga! — rzekł Albert, nie posiadając się z radości — jakto, więc i ty mnie kochasz?
Panna Bressoles spojrzała na młodzieńca i rzekła doń prawie niedosłyszalnym głosem:
— Albercie, oboje jesteśmy bardzo młodzi, oboje znamy mało życie i może daremnie mówimy w ten sposób.
— Marjo, Marjo! dlaczego daremnie? — gorączkowo mówił Albert, przyciągając dziewczę do serca. — Młodzi jesteśmy, to prawda, ale tem lepiej, bo się kochamy. Razem spędzimy długie lata szczęścia, kiedy zostaniesz moją żoną!
Głosem, jak oddech słabym, wyszeptała Marja:
— Twoją żoną! o to marzenie!...
Jednocześnie śliczną główkę złożyła na piersi Alberta. Młodzieniec wycisnął na jej czole gorący a czysty pocałunek.
Marja drgnęli i powtórzyła:
— Twoja żona!