Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dla mnie poświęciła swój honor! Ale były to fałszywe dowody. Naturę miała na wskroś zepsutą. Oddała mi się nie z miłości, lecz przez kaprys. Nie mogłem tego nie zrozumieć, i namiętność we mnie ustąpić musiała przed pogardą.
— Pogardą — powtórzył Albert.
— Tak, bo ta, którą kochałem, z która chciałem się ożenić, znikła niebawem, nie dbając o rozpacz, w jakiej mnie pogrążyła.
Miała wkrótce matką zostać, wiedziałem o tem, szukałem jej wszędzie, ażeby wziąć od niej dziecko, które do mnie należało i któremu chciałem przynajmniej dać moje imię.
— Nie mogłem jej odnaleźć. Raz jeden tylko wpadłem na jej ślad i zaraz go straciłem, alem już powziął wiadomość, że mieszka sama i że nikomu nie wiadomo, aby kiedy byłą matką.
Co się stało z dzieckiem, nikt o tem nie wiedział. Kto wie, czy Walentyna nie usunęła go całkiem, kto wie, czy nie zgładziła tego dowodu swego błędu.
— Ależ to okropne! — rzekł Albert przerażony.
— Czyż ta kobieta rodziny nie miała?
— Miała brata, uczciwego człowieka, który bolał wielce nad swoją siostrą.
— Dowiadywał się ojciec o niego?
— Nie mogłem. Jakiem prawem? Pozory przeciw mnie walczyły. Musiano mnie niezawodnie obwiniać, żem ją uwiódł. Sam brat znikł także wkrótce. Mówią, że opuścił Francję. Nigdy już o nim nie słyszałem. Zapomniałem o nędznej istocie, powiedziałem sobie, że dziecko nie żyje i pociechy zacząłem szukać w pracy, serce we mnie zamilkło!... sceptycyzm zupełny zastąpił me rojenia młodzieńcze; nie wierzyłem już ani w miłość, ani w cnotę i dopiero spotkanie z tą zacną kobietą, jąka była twoją matka, nawróciło mnie i przekonało, że na świecie jeśli są szatany, to są i anioły! Niechaj doświadczenie, tak drogo przezemnie nabyte, posłuży na twój pożytek, kochany Albercie! Pamiętaj o tem zawsze!
— Dziewczę, o którem ojcu mówię, niewinne jest jak anioł! zawołał młodzieniec. — Chciałbym, ażeby ją ojciec zobaczył! I przekonany jestem, że nie odmówisz mi zmienić choć raz twe przyzwyczajenia i pójdziesz do Bressola, u którego zastaniesz naszego przyjaciela, Gabriela Servet.
— Czyż Gabrjel będzie na tym wieczorze?
— Będzie, i ty z nami, ojcze, pójdziesz, nieprawdaż? Ja tak gorąco pragnę, ażeby się ojciec poznał z Marją i jej ojcem.
— Nie mówisz mi nic o jej matce.
— Nic nie mówię, bo nic o niej nie wiem.
— Alboż nie bywa z córką w pracowni Gabriela?
— Nie, nigdy jej nie widziałem. Chcę, żebyś własnemi oczami osądził, czy godna jest zostać twą córką ta, którą kocham. Daj