Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się poprzednio zapatrywali roztropnie. Potem Lartigues zaczął szukać tajemniczego domina.
— Jeśli się spotkam z tą kobietą, pójdę zaraz do domu, bo mi się spać chce ogromnie — rzekł Verdier, rozstając się z Lartiguesem.
— Dobrze, zobaczymy się jutro na ulicy Suresnes.
Maurycy wrócił do swej loży, skąd mógł się rozglądać na wszystkie strony, szukając domina niebieskiego z żółtemi wstążkami i w białej masce z niebieską koronką.
Nagle wykrzyknął radośnie. Po drugiej stronie sali, w korytarzu, prowadzącym do amfiteatru, zauważył kostjum, opisany przez Oktawję, kostium tak charakterystyczny, że się niepodobna było omylić.
Czemprędzej wybiegł z loży, przecisnął się przez tłum i przystąpił do Walentyny Bressoles — ona to rzeczywiście była w niebieskiem dominie. Stała w środku gromadki młodych ludzi, trochę już podchmielonych, którzy traktowali ją nieco za swobodnie.
— Ja jestem jej towarzyszem, moi panowie — odezwał się Maurycy, odtrącając jednego z napastników, który stał najbliżej przy niebieskiem dominie. — Radzę iść spać!
— Chodźmy — dodał, zwracając się do Walentyny.
Walentynie Bressoles serce biło silnie, przycisnęła się do Maurycego i szepnęła:
— O! jakem się przestraszyła!
— Czego?
— Bałam się, ażeby ci łotrzy nie pokłócili się z panem.
— Widziała pani przecie, że gotów byłem rozprawić się z nimi wszystkimi.
— I to dla kobiety, której pan nie zna.
— Alboż trzeba koniecznie znać kobietę, ażeby jej bronić? To obowiązek każdego przyzwoitego człowieka.
I nachyliwszy się ku Walentynie, Maurycy, ściskając jej rękę, dodał:
— A skąd pani wie, że jej nie znam?
Syn Aime Joubert miał głos słodki, harmonijny, tkliwy, kiedy tego chciał.
W uszach wrażliwej Walentyny Bressoles wydał się on cudną melodją.
— Pan mnie zna? — spytała, podnosząc nań duże oczy, rzucając płomieniste błyskawice przez otwory maski.
— I bardzo dobrze — odpowiedział młodzieniec.
— Żartujesz pan.
— Przysięgam, że nie żartuję!
— No, to powiedz mi się jak się nazywam.
Rozmawiając w ten sposób, Walentyna wciąż prowadzona pod rękę przez Maurycego, blisko już była jego loży.