Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakeście swój czas spędzili wczoraj wieczorem.
— Jak czas spędziłem?
— Tak, coście porabiali? Myślę, że przecie powinniście to z łatwością powiedzieć.
— Z łatwością... No, nie tak bardzo?
— Dlaczego?
— Bom się wczoraj uraczył... a to może mi się przez to trochę pomieszało. Ale pomyślawszy dobrze, może sobie przypomnę... Najprzód pojechałem....
Gibray przerwał woźnicy.
— Zaczekajcie — rzekł — odpowiadać będziecie na pytania moje, ale musimy zacząć po porządku.
— Jak łaska pana sędziego.
— Jak się nazywacie?
— Klaudiusz Leonard Cadet.
— Gdzieście się urodzili?
— W dzielnicy tutejszej.
— Na której ulicy?
— Saint Moulin nr. 10.
— Rodzinę macie?
— O! niech mi pan o niej nie wspomina!... Ojciec, matka, siostra i trzech braci, żadne już nie żyją. Sierota ja, biedny sierota i kawaler. — Chętniebym się ożenił, ale cóż, kiedy wszyscy wiedzą, że lubię kieliszek i mamusie wcale nie mają do mnie przekonania.
— Ile macie lat?
— Trzydzieści pięć.
Sekretarz komisarza policyjnego, zastępując pisarza sędziego śledczego, notował wszystkie pytania sędziego i odpowiedzi Cadeta.
Gibray mówił dalej:
— Wyście wczoraj jeździli karetką nr. 2384, należącą do pana Bieneta, waszego gospodarza?
— Ja. Karetka wyborna. Koń pędzi jak wiatr. U naszego pana koniom dobrze jeść dają.

VII.
Z kim Cadet jeździł?

— Dawno jesteście za woźnicę? — pytał dalej sędzia śledczy.
— Zacząłem służyć, jak miałem rok dwudziesty — odpowiedział Cadet.
— A jak dawno u Pana Bienet.