Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

potem był za służącego u jakiegoś bogatego pana.
Galoubet parsknął śmiechem.
— Gadaniny! — zawołał — żołnierz kamerdynerem bogatych państwa! e! pani matko, nieboszczyk był takim żołnierzem, jak ja, a takim kamerdynerem, jak wy margrabiną.
Oczy pani Rosier znowu się zaświeciły.
— To chyba musicie coś wiedzieć? — spytała z miną jak najdobroduszniejszą.
Sylwan Cornu kopnął Galoubeta pod stołem, co znaczyło: „milcz, przeklęty gaduło!“
Galoubet zrozumiał i sam w myśli przyznał koledze najzupełniejszą słuszność, bo czuł, że się zbyt nieostrożnie odezwał.
Starał się też to zatrzeć.
— E! znać go nie znam — odrzekł — gdybym go znał, poszedłbym zaraz o tem powiedzieć. Każdy myśli, że mu się widzi, otóż ja sobie myślę, że ten człowiek wcale nie patrzy na dawniejszego żołnierza, ani na kamerdynera.
— Dobrze, dobrze — pomyślała sobie Aime Joubert — czepiaj się płota, jak pijany, a ja już wiem, że ty będziesz musiał wszystko wyśpiewać.
Nalała sobie i rzekła, składając gazetę i chowając ją do kieszeni:
A czybyście nie pomówili o naszym interesie?
— Nie, lepiej już jutro.
— No, ale gdzie się zobaczymy, mój synku?
— Tutaj, jeśli chcecie!
— Dobrze.
— Przyniosę z sobą towar.
— Kiedy?
— Jutro zrana.
— O której?
— O ósmej. Zalejemy robaka wódką.
— Już tu czekać na mnie nie będziecie, a żebyście wiedzieli, jak chciałabym zawiązać z wami stosunki handlowe, dziś funduję całej kompanji.
Uraczyła jeszcze towarzyszy wódką i zapłaciła rachunek.
To samo uczynili Sylwan Cornu i Galoubet.
Trzej inni zamierzali część nocy spędzić przy kartach.
Agentka i dwaj złodzieje razem wyszli na ulicę.
— A dokąd pójdziecie?
Aime Joubert odpowiedziała na chybił trafił pijanym głosem
— A na ulicę św. Ludwika idę.
— A to akurat, jak my — zawołał Galoubet. — Daj mi mamusiu łapkę, to cię odprowadzimy. Nasze mieszkanie na ulicy Miedzianej.
Ani na chwile nie zawahała się agentka.