Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo dobrze. Jacy agenci śledzili w tej sprawie?
— Jodelet i Martel — odpowiedział naczelnik policji śledczej.
— Niech pan każe im i jeszcze sześciu innym ludziom przejrzeć dziś w książkach policyjnych i we wszystkich hotelach paryskich nazwiska podróżnych, którzy wyjechali 31 grudnia. Jutro o godzinie dziesiątej czekać będę na Jodeleta i Martela w domu przy ulicy Meslay, i proszę o klucz od mieszkania.
— Zaraz go pani dam, gdy stąd wyjedziemy — odezwał się komisarz.
Aime Joubert mówiła dalej:
— Tam powiem im, co mają czynić. Potem przyjdę tutaj i prosić będę, ażeby panowie pojechali ze mną na cmentarz.
— Będę gotów.
— Może mi pan dać fotografie, o które pana prosiłam?
— I owszem, oto są, niech pani z nich wybierze najlepsze.
Uczyniła to też policjantka i wyszła z gabinetu sędziego śledczego z naczelnikiem policji i komisarzem do spraw sądowych.
Ten wręczył jej klucz od mieszkania przy Maslay i zawiadomił Jodeleta i Martela, że ich oczekuje.
Pani Rosier wsiadła do karetki i zawołała do woźnicy:
— Ulica Victoire! Sto su! Prędko!
Przyjechano na ulicę Victoire.
Aime Joubert wysiadła, zapłaciła woźnicy i odprawiła go.
Chociaż jechali prędko, było już kwadrans na siódmą.
Maurycy od dwudziestu minut czekał w saloniku przed sutym ogniem na kominku.
Wstał na spotkanie pani Rosier, pocałował ją w oba policzki i zawołał wesoło:
— Dzisiaj nie będziesz mnie już łajała. Sama się spóźniłaś.
— Raz jeden się nie liczy! — odpowiedziała takim samym tonem agentka.
Potem ujęła w obie ręce czarnowłosą głowę Maurycego i pocałowała go w czoło.
Biedna kobieta! biedna matka! człowiek, którego całowała z taktem uczuciem, był zabójcą, którego powinna była szukać i oddać na rusztowanie, a zabójca ten był własnym jej synem.
Jednak nic jej nie niepokoiło. Nie ostrzegał jej żaden instynkt.
Służąca otworzyła drzwi od jadalnego pokoju i rzekła:
— Do stołu podane.
— To chodźmy.
Aime Joubert wzięła pod rękę swego syna, który patrzał na nią z uśmiechem i poprowadziła go do stołu, gdzie czekał na nich smaczny obiad.
Rozmowa była ożywioną, ale obiad niedługo trwał.
O dziesiątej Maurycy pożegnał się z tą, którą nazywał drogą opiekunką.