rej potem nic nigdy nie słyszała, ale podobieństwo Symony do tej pierwszej jej córki zaostrzało jej ciekawość.
— Wszystko to bardzo interesujące — rzekła, podobne do romansu. Może znajdziesz pani kiedy swych rodziców, chociaż to wydaje mi się dość nieprawdopodobnem. A tymczasem radzę pani, ażebyś się dobrze prowadzała, żeby mąż mój i córka nie żałowali tego, że się panią zajęli. Często pomaga się ludziom, którzy na to nie zasługują, postaraj się więc pani, ażeby tego nie było w tym wypadku.
Symona nie wstrzymała dłużej. Oczy jej napełniły się łzami.
Słowa Walentyny, a głównie ton, jakim były wypowiedziane sprawiły na biednem dziewczęciu jak najprzykrzejsze wrażenie.
Ludwik Bressoles zauważył to i chciał wszystko naprawić.
— Panna Symona jest uczciwem dziewczęciem, dowiodła tego — rzekł. — Nie ma się czego o nią lękać. Będzie postępowała i w przyszłości tak samo, jak teraz. Do widzenia, moje dziecko, dziękuję ci za odwiedziny, i nie zapomnij, że pragniemy widzieć cię u siebie, o ile można, jak najczęściej.
Symona wzruszona, szepnęła jeszcze kilka słów podziękowania i wyszła z Marją, która chciała ją odprowadzić do samego przedpokoju.
— Dlaczego tak ostro obeszłaś się z tem dziewczęciem? — spytał Walentynę Bressoles.
— Mówiłam przecież tylko prawdę!
— Wątpię o tem!
— Naturalnie. Wasza protegowana wydaje mi się zręczną intrygantką i otumaniła was pozorami cnoty.
— Dlaczego ty zawsze wszystkich podejrzewasz?
— Bo nie jestem tak naiwną, jak ty.
— A może dlatego, że nie wierzysz w nic dobrego — szepnął Bressoles z goryczą.
— Ustąpiłem pragnieniom twoim.
— Nie moim, lecz Marji.
— Niech i tak będzie, ale ustąpiłem. Zmienię tryb swego życia, bywać będę w świecie, dla którego nie czuję żadnej sympatii, ani szacunku. Poddaję się temu, jeżeli to ma być potrzebnem do wydania córki zamąż. Pożegnam się ze swym pokojem. U siebie przyjmować będziemy gości. Będziemy i w towarzystwie bywać, to już postanowione, ale nie zapominał, że są rzeczy, których w naszym nowym rodzaju życia nie dopuszczę stanowczo. Od kilku już lat życie twoje schodzi obok mojego, wcale się z niem nie łącząc. Pozostawiłem ci zupełną wolność. Jak z niej korzystasz? Nigdy nie chciałem o tem wiedzieć, a kiedy dochodziły mnie skandaliczne pogłoski, nie chciałem ich słuchać. Teraz tak być nie może, odtąd znów się zaczyna wspólne nasze życie. Młodą jesteś jeszcze, tak jak dawniej, ładną i lubisz, ażeby ci nadskakiwano. Pamiętaj, że ja chcę, ażeby mnie szanowano u siebie i u ludzi, kiedy będziemy
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/197
Wygląd
Ta strona została skorygowana.