Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego?
— Czy sądzisz pan, panie Gabrjelu, jeżeli do nich przyjdę, nie wezmą mi tego za złe?
— Przeciwnie, poczytają ci za rzecz bardzo naturalną i jestem pewien, że potrafią to ocenić.
— Jeśli tak to się już nie waham. Pójdą zaraz stąd im podziękować.
— Zdaje mi się, żeś się trochę zmęczyła.
Nie nadużywaj wracających ci sił. Możeby lepiej było dziś odpocząć i wizytę odłożyć do jutra.
— Jutro już obejmuję swoje obowiązki. Obiecałam to pani Dubieuf.
— Jeśli tak, to nie odkładaj. A ja skorzystam z tej sposobności, ażeby poprosić cię o wyświadczenie mi małej przysługi!
— O jakże się zawczasu cieszę! O co chodzi?
— Napisałem kilka wierszy do pana Bressola, że płótno mam już u siebie i że portret jego córki mogę rozpocząć jutro.
Chciałem list przesłać pocztą. Oddaj go z łaski swej i powiedz panu Bressolowi, że jeżeli jutro zacząć nie można, aby raczył mnie zawiadomić.
— Nie zapomnę.
— Oto list. Idź już, idź, bo późno się robi.
— Chciałabym pana o coś prosić — wyszeptało młode dziewczę z widocznem wahaniem.
— O, co takiego, kochana Symono?
— Żebym mogła przychodzić na kilka minut kiedy będę miała dzień wolny, ażeby się dowiedzieć o pańskie zdrowie.
— Pozwalam ci, z całego serca pozwalam, moje dziecko, i bardzo mnie wzrusza ta twoja prośba.
— O! dziękuję panu, dziękuję! Idę już! Pokłonić się pani będzie łaskawa panu de Gibray.
— Dobrze, zaraz jutro rano, jak tylko przyjdzie.
Symona udała Się do Bressolów.
Były budowniczy mieszkał przy ulicy Terneuill, w pałacyku do niego należącym, który z zewnątrz ulicy przedstawiając się skromnie — zawierał wewnątrz nawyszukańsze przyjemności...
Pomimo dość znacznego majątku Ludwik Bressoles żył skromnie i nie trzymał licznej służby.
Przyjaciół lubił przyjmować u siebie, ale zbytkownych obiadów nie dawał, hucznych balów i wogóle prowadził życie wcale nie olśniewające, co wielce nie podobało się jego żonie. Walentynie Bressoles, z domu Dharville — która od kilku już lat żyła z nim w jak największej niezgodzie i głośno nazywała go swoim niedźwiedziem.
Walentyna ku wielkiemu zmartwieniu swemu nie mogła wydawać u siebie świetnych wieczorów, lecz wynagradzała to sobie by-