Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie tam nie byłem. Noel, garson w tej restauracji, opowiedział mi wszystko.
Lartigues drgnął.
— Trzymasz agentów między garsonami i mówisz o zręczności! — zawołał. — Ależ to jest nieostrożność nie do przebaczenia.
— Bynajmniej. Ten człowiek mnie nie zna, nie wie, jak się nazywam, czem się trudnię, jakie są me plany; jemu tylko wiadomo, że nie obcą mi jest tajemnica jego przeszłości, że dzięki tej tajemnicy mógłbym go wyprawić na galery. To nie agent, to niewolnik.
— Wierzę ci, a z tego wszystkiego taki, jednem słowem należy wyprowadzić wniosek, że według ciebie nie powinniśmy Maurycemu dowierzać.
— Nie jemu powtarzam, ale jego młodości. Jeśli w szale od wina lub miłości powie słowo jakie nieopatrzne i poznają w nim mordercę — szukanego nadaremnie, zaaresztują go, badać będą, da się złapać w zasadzkę, jaką mu zastawi który z przebiegłych sędziów śledczych i policja dowie się niebawem, że stowarzyszenie Pięciu ma dwóch swoich członków w Paryżu, ukrywających się pod przybranemi nazwiskami kapitana Van-Broke i opata Merissa, mnie dożywotniego galernika, zbiegłego z galer i ciebie, skazanego zaocznie na śmierć.
— Kiedy wpadną na ślad nasz już nas nie wypuszczą, odnajdą nas, jak głupców złapią — co zapewne będzie bardzo upokarzającem, tak dla ciebie jak dla mnie.
— Czyżbyś tchórzem się stał? — spytał drwiąco Lartigues. — Nie ma się tego co obawiać, tobie przynajmniej; bo przy najmniejszym alarmie zniknąć możesz od razu.
Opata Merissa mogą śledzić aż do domu Marchal‘ego na bulwarze, mogą drzwi wyłamać — wejść do mieszkania i znaleźć je pustem, bo opat Meriss spuści się na swym niewidocznym przyrządzie do lokalu Martina, a Martin przebierze się spokojnie i wyjdzie na ulicę Beranger, a nikt się w nim nie domyśli Verdiera, dawnego galernika.
— Naturalnie, żem środki ostrożności przedsięwziął — odpowiedział fałszywy opat — dowodem tego, że w Paryżu jestem już od lat piętnastu i potrafiłem tak poprowadzić rozmaite grube interesa, że do kasy stowarzyszenia wpłynęły znaczne kapitały, ale i chytrego złapać można kiedyś.
Zresztą obawiam się nie o siebie, lecz o ciebie.
— O mnie! — powtórzył ze zdziwieniem Lartigues.
— Tak.
— Dlaczego u djabła szukać ma mnie policja w skórze kapitana Van-Broke?
— Policja wie, że szuka bezpieczeństwa w przebieraniach.
— No, to niechaj policja znajdzie we mnie Piotra Lariguesa, mordercę hrabiny Kurawiew.