Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zupą. Tu było tak samo, ale okres mnożenia niedługo trwał jednak, ożywienie budzić się prawie poczęło dzięki kieliszkom wina i pojedyncze rozmowy przyłączyły się do ogólnych.
O trzy kwadranse na dziewiątą barona Paskala de Landilly jeszcze nie było.
Musimy dodać, że tylko jedna Adela brak ten odczuwała.
Nareszcie drzwi od sali otworzyły się.
Ukazał się Paskal — rzec możnaby zmarznięty. Na głowie miał kapelusz.
Chude ciało jego osłonięte było paltotem futrzanym, a twarz znikała prawie pod ogromnym szalem. Nieodłączny monokl sterczał w prawem oku.
Powitał go ogólny okrzyk, przerwany głośnym śmiechem.
— A chodźże ty maruderze! — zawołał do niego d‘Arfeuille.
— Przestaliśmy już na ciebie czekać. Cóż u licha tak się spóźniasz? Zaraz ci przyniosą ostryg!
Paskal ściągnął szal, pod którym znikała większa część jego twarzy, machnął prawą ręką jak przy pływaniu, zakaszlał dwa razy i odpowiedział słabym głosem:
— Miljonkroć przepraszam szanowne panie i panów. Spóźniłem się bardzo. Wiem o tem, ale są okoliczności łagodzące winę i gdy się dowiecie państwo, dla czego się spóźniłem, nie będziecie się gniewali, ale dziwili.
Mówąc to, Paskal oddał służącemu kapelusz, szal, paltot i pozostał w czarnym fraku i białym krawacie.
Baron tak nadużywał życia paryskiego i rozkoszy, że z prowincjonalnego zdrowia pozostał tylko cień...
Przerażająco był chudy. Czerwone plamy krwawiły zapadłe i blade policzki. Oczy sina okrążała obwódka, słowem wyglądał nad wyraz opłakanie.
Co minuta suchy kaszel przerywał jego słowa.
Dość było spojrzeć na niego i posłuchać, a najwyżej możnaby mu dać jeszcze dwa tygodnie życia, co jemu nie przeszkadzało jednak twierdzić, że jest bardzo silnym.
— Cóż się tak dziwnego stało, baronie? — zagadnął go Maurycy.
— Może pojedynek pan ma? — żywo spytał Lamouroux.
— To sobie popracujemy razem jutro. O! nauczę pana komandorskiego pchnięcia — coś w swoim rodzaju zdumiewającego!
Paskal kaszlnął, a potem odrzekł:
— Nie idzie tu o pojedynek.
— A o co?
— O zbrodnię, a raczej o dwie zbrodnie!
— O dwie zbrodnie! — powtórzyło kilka głosów koło stołu.
— Tak, moi drodzy, zdarzyło się coś osobliwszego i strasznego, coś potwornego, znam się przecież na tem. Komu gilotynowano