Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kazałem rzeczy tutaj złożyć i pierwszego lepszego chłopca tutaj przechodzącego posłałem po inną karetkę.
— Oj, ci dorożkarze! — zawołała odźwierna, machając rękami.
Zajechała karetka, sprowadzona przez chłopca, który też dostał obiecanego franka, i wesoło pośpiewując sobie, pobiegł dalej.
Odźwierna, silna baba, pomogła włożyć rzeczy na koźle karetki.
Nieznajomy wsiadł, hojnie obdarzył uczciwą niewiastę i rzekł: do woźnicy:
— Na ulice Tronchet.
— Który numer?
— Stańcie na rogu ulicy.
Woźnica zatrzymał się we wskazanem miejscu.
Lartigues poszedł do odźwiernego po klucz od pałacyku.
Była tylko odźwierna.
— Mąż nie wrócił jeszcze? — zapytał Lartigues.
— Nie, mówił, że nie można domu bez nikogo zostawić, bo w piecach się pali. Tyle teraz pożarów. Czeka na pana na ulicy Surnnes!
Lartigues powrócił do czekającej karetki, która w trzy minuty później zawiozła go do nowego mieszkania.
Wysiadł z karetki i zadzwonił.
Odźwierny otworzył drzwi od ulicy, wziął pakunki i przeniósł je do pałacyku.
— Może panu pościel posłać i wszystko uporządkować? — zapytał.
— Nie trzeba.
— Ale przecie pan sam nie będzie sprzątał pokoi.
— Naturalnie, czekam właśnie na lokaja, którego ma przysłać mi jeden z przyjaciół.
Odpocząwszy trochę, Lartigues poszedł do Verdiera, ażeby dać swój adres.
— No, a gdzież mój lokaj? — spytał go przyszedłszy.
— Będzie u ciebie o godzinie siódmej.
— Mogę mu zaufać?
— Jak mnie samemun.
— Nie jest ciekawy?
— Skromność uosobiona.
— Nie lubi gadać?
Gdzie tam niemowa!
— To dobrze. Będę o siódmej na ulicy Surennes. Zjesz zemną obiad w restauracji?
— Nie. Bardzo ważną jest rzeczą, ażebyś nas nigdy nie wdziano razem. Kiedy będziesz chciał ze mną mówić, przychodź tu do mnie i odwrotnie, ja przychodzić będę do ciebie.
— Zgoda.
— Do widzenia.