Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto? ty także będziesz na tym obiedzie?
— Będę. Spotkałem się z wicehrabią, który mnie bardzo uprzejmie zaprosił, a kiedy się dowiedziałem że i ty tam będziesz, przyjąłem zaproszenie.
— Więc tyś sobie wciąż ze mnie żartował? — wesoło zawołała Oktawja.
— Niby trochę.
Brawo! Zachwycona jestem. Ale głupstw nie rób. Ledwie że się znamy. Spotkaliśmy się dwa czy trzy razy w towarzystwie.
— Bądź spokojna. Zachowywać się umiem. Możesz ostrzeliwać swego Rosjanina, ile ci się podoba. No. — dodał Maurycy z udaną obojętnością — cóżeś robiła, rozstawszy się mną?
— Dlaczego o to pytasz?
— Tak, przez ciekawość.
— Wróciłam do domu.
— Wprost?
— Tak.
— A śniadanie gdzieś jadła?
— U siebie.
— Toś nie była u jubilera?
— U jubilera? — powtórzyła Oktawja, ze zdziwioną, miną. — A! — dodała, przypominawszy sobie — miała oddać twą spinkę do przerobienia.
— Właśnie.
— Nie jeszcze. Czy ty to chcesz mieć zaraz? Mogę wstąpić do jubilera, jadąc na obiad.
— Przeciwnie, rozmyśliłem się inaczej.
— Nie chcesz, ażeby obstalowałam dla ciebie obrączkę do krawata?
— Nie!
— A to dlaczego?
— Bo nie będzie stosowna z temi prześlicznemi, spinkami, jakie mi podarowałaś dzisiaj.
— Masz słuszność. Każę zrobić taką obrączkę jak te spinki.
— A tamtę spinkę mi oddasz?
— Nie zostawię ją sobie na pamiątkę.
Jedyna to rzecz, jaką będę miała od ciebie.
Maurycy prawie dopiął celu do którego dążył.
Niebezpieczna spinka zostanie w ręku Oktawji, która oczywiście nie będzie jej pokazywała nikomu.
Nie uważał za potrzebne nalegać, przynajmniej jak na teraz.
— Nie mówmy o tem — rzekła — jeżeli, chcesz ją mieć to weź.
Zaczynało się ściemniać.
Oktawja kazała podać światło.
— No, do widzenia, mój drogi — odezwała, się do Maurycego.
— Wypędzasz mnie?