Strona:X de Montépin Marta.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrót, prosił usilnie Martę, ażeby nie pozwoliła zapomnieć jego klinteli znanych melodyj katarynki i odbywała codzień małe wyprawy, doskonałe dla zdrowia i intratne dla ich kieszeni.
I każdego pięknego dnia Marta i Weronika wyruszyły w drogę, pchając katarynkę.
Klienci tak samo jak Magloira wypytywali niewidomą, z zajęciem jeszcze większem, i dla tej biednej kobiety rannej, ofiary swego przywiązania, szeroko się otwierały zarówno wielkie jak i małe woreczki.
Było to w miesiącu marcu. Pogoda bardzo łagodna, sprzyjała wędrówkom babki i jej wnuczki.
Marta pamiętała doskonale zwykłą drogę Magloira i nie zapomniała ani o jednym z przyjaznych domów. Uszczęśliwiona powodzeniem, wytrwale znosiła znużenie, a raczej nie odczuwała go wcale, a jednak, odkąd poddana została snowi magnetycznemu u doktora O’Briena, nerwowość jej jeszcze się bardziej wzmogła.
Od dwóch tygodni puszczona już została w ruch fabryka pod firmą: Robert Verniere i C-ie. Mularze, cieśle, stolarze, ślusarze ustąpili miejsca robotnikom, prawie tym samym, co i dawniej, którzy wzięli się znów do pracy, przerwanej pożarem.
Klaudjusz Grivot mieszkał teraz w fabryce. Zajmował domek, zbudowany właśnie w tem miejscu, gdzie niegdyś Ryszard Verniere miał mieszkanie. Kasa i biura zajmowały parter, on zaś pierwsze piętro. Stołował się nadal u pani Aubin, w oddzielnym gabinecie, zazwyczaj z kasjerem. Filip de Nayle przyłączał się nieraz do nich, zrana, kiedy nie wracał na śniadanie do Neuily.