Strona:X de Montépin Marta.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzięki temu cacku? powtórzył Daniel, ależ ja nie mogę się z niego wyzbyć.
— O! panie, tylko na kilka dni, proszę oddaj mi go. Odniosę, przysięgam, skoro tylko da mi odpowiedź jasnowidząca. A to będzie wkrótce. W imię pana Verniere, którego byłeś pan przyjacielem, w imię córki, której zabito ojca i którą okradziono z majątku, daj mi pan sposób do wymierzenia sprawiedliwości.
Sędzia się zawahał, nie wiedząc, co ma uczynić!
Ociemniała zrozumiała milczenie Daniela i odgadła jego wahanie. Upadła na kolana.
— Nie odmawiaj mi pan! wyjąkała ze łzami, wyciągając błagalnie ręce.
Sędzia wzruszony bardzo, zapomniał na chwilę o formalnościach. Biedna kobieta błagająca była tak nieszczęśliwa! Dlaczego jej wydzierać ostatnią nadzieję, uzasadnioną lub daremną, która ją jednak podtrzymywała?
— Może źle czynię, że ustępuję, ale się zgadzam i włożył jej brelok do ręki.
— O! dziękuję panu, dziękuję! Robert powiódł chustką po czole, zroszonem od potu.
— Ale daję pani na to tylko trzy dni. Za trzy dni musisz mi pani odnieść ten brelok, rzekł sędzia.
— Za trzy dni odniosę go panu, przysięgam! odparła Weronika, kładąc znów cacko do kieszeni sukni.
— Teraz, panowie, rzekł Daniel, zwracając się do osób, znajdujących się w jego gabinecie, poproszę, abyście mnie zostawili samego z panią Sollier, ażebym mógł ją wysłuchać, jak pragnie.