Strona:X de Montépin Marta.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ręku Weroniki Sollier?
Robert zbladł.
— W ręku niewidomej, dziś nieżyjącej! zawołał, wzruszając ramionami. Co to za bajka?
— Niestety, to nie bajka! Prawdą jest najzupełniejszą, że Weronika Sollier, walcząc z mordercą twego brata, wyrwała mu ten brelok. I czy wiesz, jaki ztąd można wyciągnąć wniosek?
— Nie!
— Że jesteś mordercą, którego na próżno szukają od pół roku? Czy pan wreszcie rozumiesz?
— Rozumiem, że to czyste szaleństwo, powtórzył Robert z akcentem tryumfu, i mogę tego dowieść.
— A to jak?
Robert wyjął z kieszeni klucz, otworzył szufladę biurka, wydobył pieczątkę i podał żonie, dodając:
— Widzisz więc, że jeżeli przestałem nosić ten brelok, to przynajmniej nie rozstawałem się z nim...
— A złodzieju!.. złodzieju i morderco! zawołała pani Verniere, przestając panować nad sobą.
— Pani... pani... strzeż się! rzekł nędznik, głosem głuchym i świszczącym, zbliżając się w postawie groźnej do nieszczęśliwej kobiety.
Pomimo jednak tej postawy, pomimo wściekłości, błyszczącej w oczach tego człowieka, którego uznawała za gotowego na wszystko, Aurelia ciągnęła dalej:
— Ta pieczątka stanowiła dowód gubiący ciebie! Ukradłeś ją w parku Saint-Maur, tego dnia, kiedy znalazłeś się sam w gabinecie pana Savanne, pod pozorem napisania listu! Weronika Sollier i jej wnuczka były