Strona:X de Montépin Marta.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego pan tak szuka nazwiska właściciela?
— Bo ten przedmiot oddany mi został przez Weronikę Sollier, która w walce z mordercą Ryszarda Verniere oderwała mu ten brelok od łańcuszka zegarka.
Teraz Aurelia zrozumiała. Światło straszliwe, światło oślepiające, zastąpiło raptownie ciemności! To ona dała klejnocik ten Robertowi. Więc jej pierwsze podejrzenia były usprawiedliwione. Człowiek, którego nazwisko nosiła teraz, był mordercą swego brata! Miałaż go zgubić! Czy też próbować go ocalić? Wszak badał ją sędzia śledczy. Gdyby się przyznała, że zna ten klejnocik, rusztowanie stawało dla jej męża i wstyd ze zbrodni potwornej padał na syna i na nią. Trzeba tego było uniknąć za jakąbądź cenę. Aurelia, podtrzymywana miłością macierzyńską, powściągnęła przestrach i z odzyskanym nagle spokojem odparła:
— Ja nigdy nie widziałam tego breloka u hrabiego Henryka de Nayle, zapewne należał do niego przed naszem małżeństwem, lecz albo się go pozbył, albo mu go skradziono, i gdybym go kiedy widziała, niezawodnie byłabym go poznała. I dodała, zwracając brelok sędziemu. Zatem, kochany panie Savanne, trzeba poszukać innego śladu.
— Udam się do tego, który mi go skradł.
— Skradł? powtórzyła Aurelia drżąc.
— Tak, skradł oryginał, bo to jest tylko kopia. Oryginał skradziono mi z szuflady biurka.
— I kogoż pan o to oskarżasz?
— Kogo logika oskarża, odparł Daniel, powstając. Wybaczy mi droga pani, że ją zaniepokoiłem. Czy mogę