Strona:X de Montépin Marta.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zie jakiego wypadku przysłałby telegram.
O jedenastej przybyli pierwsi goście. Aurelia z synem przyjęła ich, tłómacząc nieobecność mimowolną i chwilową pana domu.
Klaudjusz Grivot ukazał się, towarzysząc najstarszym robotnikom fabrycznym. Ukłonił się pani Verniere i wyciągnął rękę do Filipa. Posępnie zaświeciły się źrenice młodzieńca przez chwilę, miał jednak tyle odwagi, że się uśmiechnął i dał sobie uścisnąć palce przez wspólnika ojczyma.
Daniel Savanne razem przybył z Henrykiem. Otoczono ich natychmiast, wypytując o szczegóły złowrogiej wiadomości, ogłoszonej w pismach. Sędzia odpowiedział, że śledztwo nie daje żadnego rezultatu, że musi się obawiać, iż prawda nie zostanie wykrytą.
Nareszcie dał się słyszeć turkot powozu, który zatrzymał się przed bramą i Robert wbiegł, okryty kurzem, ściskając ręce, ku niemu wyciągnięte, i prosząc o dziesięć minut dla zmiany ubrania. Ucałował żonę, uścisnął rękę Filipowi, który zbladł i znikł z willi.
Daniel Savanne i Henryk skierowali się ku naczelnemu lekarzowi kliniki, który zbliżył się do nich.
— Cóż się dzieje? zapytał go sędzia półgłosem.
— Wszystko jak najlepiej. Operacja udała się doskonale. Henryk zapewne panu powiedział.
Upłynęło dziesięć minut i Robert ukazał się już przebrany. Zbliżył się do Daniela.
— Drogi panie Savanne, rzekł doń, czytałem w Portsmouth w gazecie francuskiej o nowej zbrodni, spełnionej u pana w parku Saint-Maur. Biedna Weronika i jej