Strona:X de Montépin Marta.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! to tak! zawołał prusak, który wreszcie zrozumiał.
Baron przyskoczył do biurka i pochwycił rewolwer, który nabił.
Filip zbliżył się do okna, wychodzącego na ulicę Verneuil. Otworzył je, i obracając się, zawsze spokojny, trzymając w ręce również nabity rewolwer, rzekł głosem stanowczym:
— Przy pierwszym strzale, danym czy to przez pana czy przezemnie, agenci, którzy mnie eskortowali, wtargną do pańskiego domu, bo przy nim pilnują.
Niemiec, trzęsąc się cały wykrzyknął:
— To zasadzka, mój panie!
— Ja to nazywam odwetem.
— Pan sprzedałeś te plany, te obliczenia. Dostałeś pan za nie pieniądze!
— Robert Verniere może, ale nie hrabia Filip de Nayle!
— Jesteś pan wspólnikiem swego ojczyma...
— Ażeby służyć swemu krajowi, lecz nie aby go zdradzać.
— Zgubimy pana!
— Nie boję się was!
— Pański ojczym dostał miliony.
— To niech je wam zwróci.
— On jest złodziejem i mordercą!
— To rzecz sądu a nie moja.
— My go napiętnujemy, a hańba spadnie na pańską, matkę i na pana!
— Żadna skaza nie może dosięgnąć mej matki, ani