Strona:X de Montépin Marta.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wgramoliła się na nie.
Dźwięki katarynki zbliżały się coraz bardziej do jej uszu.
— To babcia Weronika lub Magloire. Szukają mnie niezawodnie.
Chciała wołać, ale się rozmyśliła.
— Nie, wyrzekła, jeszcze są oni zadaleko, nie mogą mnie usłyszeć, a ci którzy mnie zamknęli, możeby mię usłyszeli. Trzeba zaczekać, aż się zbliżą.
Słuchała znowu, a serce się jej ścisnęło. Dźwięki katarynki zamiast zbliżać się, oddalały.
Niewysłowiony smutek ogarnął dziewczynkę. Nadzieja, która ją ożywiła na chwilę, znikła.
Więc wszystko się dla niej skończyło. Już nie zobaczy babki, ani Magloira, ani pana Henryka, swego brata.
Pięć minut upłynęło, potem dziesięć, potem dwadzieścia. Nic... Wtem znów jej wróciła nadzieja. Katarynka znowu dawała się słyszeć bliżej. Tym razem równocześnie z wygrywaniem melodji przez katarynkę, czyjś głos śpiewał:

„Cieszcie się, chłopcy dziewczęta.
Tańczcie, śpiewajcie już,
W gaju świergocą ptaszęta,
Nadszedł czas wisien i róż.“

— A to „Róże i Wiśnie!“ moja piosenka, wyszeptała Marta z radością, i to Magloire ją śpiewa.
Wtedy Marta zawtórowała drugą zwrotkę.

„Wesoła ludzi dola
Śmieją się do nich pola,
Kwiateczki pachną mile,
Całują kwiat motyle... “