Strona:X de Montépin Marta.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śliwioną z przejażdżki. Łódkę umieścili w dawnem miejscu i zamknęli za sobą furtkę.
Z niezwykłą cierpliwością rybak pozostał w łódce swej aż do zapadnięcia nocy, poczem uznał za stosowne oddalić się, zabierając z sobą obfity połów ryb.
Dopłynął do przystani wynajmującego łódki, który zarazem utrzymywał w pobliżu restaurację, i tam kazał sobie przyrządzić posiłek.
O godzinie dziewiątej brzegi Marny stały się pustemi. W willi Savanne gasły światła w oknach. O dziesiątej wszyscy już udali się na spoczynek.
W pałacyku nad rzeką, Marta powiedziała dobranoc babce, która też zasypiała snem spokojnym. Dziecko zaszło na dół, gdzie spało, gotowe odezwać się na wołanie Weroniki, gdyby czego potrzebowała.
Tylko schody o kilku stopniach, oddzielały oba pokoje, od których drzwi pozostawały otwarte. Dziecko zgasiło świecę i położyło się do łóżka. Na kominku paliła się lampka, słabo oświetlająca pokój.
Marta zasnęła prawie natychmiast.


∗             ∗

Godzina jedenasta wybiła na wszystkich wieżach w okolicy. Gwiazdy świeciły na niebie czystem, ciemno szafirowem.
Od strony mostu ukazał się jakiś człowiek, trzymając w ręku zapaloną latarkę. Szedł brzegiem rzeki i zatrzymał się przed sztachetami parku willi Savanne. Cofnąwszy się trochę, przyjrzał się okiennicom, zamykającym okna pałacyku od wybrzeża. Nie wymykało się przez nie żadne światełko. Powrócił do furtki i pochylił