Strona:X de Montépin Marta.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cja zechciała wypróbować na nas swe uzbrojenia nowe, trzeba, ażeby natknęła się na takie same uzbrojenia u nas. Rozumiesz pan to?
— Doskonale.
— Słowem, podchwycił baron Schwartz, wciąż głaszcząc piękną brodę, czy gotów jesteś pan sprzedać nam za podwójną cenę wszystko, coś pan oddał ministrom wojny i marynarki?
— To zależy od ceny, odparł Robert.
Niemiec okazał ździwienie.
— Czyż ta cena nie jest umówioną? zawołał.
— To jest pan uczyniłeś mi propozycję, której ani nie odrzuciłem, ani nie przyjąłem. Jeżeli mnie pamięć nie myli, mówiłeś pan o trzech milionach.
— Tak. A więc?
— A więc to warte jest więcej i zaraz panu dowiodę. Kiedy miałem przyjemność rozmawiania z panem przed niespełna miesiącem, doświadczenia nie były jeszcze uskutecznione urzędownie z powodzeniem piorunującem, należy to panu wiedzieć, i nie byłem jeszcze nagrodzony za wyjątkowe zasługi. Słowem, jestem teraz całkiem innym człowiekiem Ja urosłem, i trzeba mnie odpowiednio zatem traktować.
— Zapominasz pan, że posiadamy pańskie tajemnice. Gdybyśmy zaczęli mówić, co byłoby dziś z panem?
— Dziwnie te słowa brzmią w przyjacielskiej naszej pogawędce, rzekł Robert pogardliwie. Ja się niczego od panów nie boję, ale panowie możecie się obawiać odemnie wszystkiego, lub się spodziewać.
— Wreszcie, jakież są pańskie wymagania?