Strona:X de Montépin Marta.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cych dać zupełne ciemności.
— Ależ, zawołał Robert, a ten pałacyk nad brzegiem Marny, przecież on zdaje się odpowiadać wszystkim warunkom, postawionym przez pana.
— Pałacyk! zawołał Henryk, ależ tak, tak! pan Verniere na słuszność.
— Tak, to prawda! poparł Daniel Savanne. I teraz trzeba ci się zabrać do dzieła, mój kuzynku.
— Dobrze, ale wprzód muszę się poradzić jeszcze naczelnego lekarza w mej klinice.
Rozmawiano o tem dość długo. Potem Daniel wstał, ażeby napisać list do swego przyjaciela, okulisty naczelnego w szpitalu.
Matylda i Alina poszły do swego pokoju, chcąc się podzielić wrażeniami o zachowywaniu się Filipa.
Ten udał się wraz z Henrykiem do sali bilardowej, dla zagrania partji.
Robert pozostał sam z żoną.
— Czy chcesz się ze mną przejść po parku? odezwał się.
— Masz ze mną do pomówienia?
— Tak. O Filipie...
— Spodziewam się, iż nie daje ci powodu do użalenia, podchwyciła Aurelia niespokojna.
— O! cóż znowu! mam w nim doskonałego pomocnika, pełnego talentu, wiedzy i pracowitości.
Aurelia promieniała, tak mile połechtana w dumie macierzyńskiej.
Robert ciągnął dalej:
— Ja chcę pomówić z tobą o jego przyszłości.