Strona:X de Montépin Marta.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żony w miłości swej dla Aliny, nie zwracał wcale uwagi na otaczające go przedmioty. Pomimo to, Roberta paliło pragnienie opuszczenia pokoju, dokąd został wciągnięty ze swym pasierbem.
Ziszczenie tego życzenia nie dało na siebie długo czekać.
Odezwał się odgłos dzwonka.
— Dzwonek zaprasza nas na lekki posiłek, rzekł Daniel, a ponieważ odbyli panowie tak ranną podróż, zapewne jesteście przy apetycie.
Wyszli z gabinetu, i Robert zauważył, że Daniel nie zamknął drzwi na klucz. Dobrze było o tem wiedzieć i oznajmić o tem O’Brienowi, który chciał być szczegółowo powiadamianym.
Posiłek trwał krótko, poczem Daniel zaprosił gości do zwiedzenia jego posiadłości.
Robert przyglądał się wszystkiemu bacznie i starał się jaknajdokładniej zapamiętać.
Park był doskonale zadrzewiony, a zatem i zacieniony. Z tarasu, przylegającego do Marny, można było dostać się do domu ścieżkami będąc nie widzialnym. To szczególnie uderzyło bratobójcę.
Robert wskazał ręką domek po prawej stronie.
— A to ładny pałacyk, rzekł, znakomite schronienie dla lubiącego pracę poważną, zdała od wszelkiego zgiełku.
— Henryk mieszka tu czasem podczas większych upałów, odpowiedział pan Savanne, powietrze tu znacznie świeższe, niż w willi, a to z powodu rozłożystych drzew i sąsiedztwa rzeki.