Strona:X de Montépin Marta.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zajęły miejsca na środkowej ławeczce.
Henryk odwiązał łódkę, wziął wiosła i, robiąc niemi po mistrzowsku, manewrował ku środkowi rzeki.
Malarz patrzył na oddalających się, potem zwrócił oczy ku miejscu, które opuściła łódka
— Takie wycieczki są mi bardzo nie na rękę, mruknął, ale cóż zrobić!... Tymczasem wiem, co wiedzieć chciałem. Tą furtką wychodzą na spacer. Zapewne pozostawiają klucz od furtki w kiosku. Widziałem już co robią, gdy wychodzą. Teraz trzeba zobaczyć, co robią, gdy powracają.
Łódź prowadzona przez Henryka, znikła za mostem.
Malarz, w którym czytelnicy poznali niezawodnie magnetyzera O’Briena, odwiązał barkę swą od żerdzi, wbitej w koryto Marny, i przypłynął do przystani obok willi Savanne. Kiedy dotarł na miejsce, przyjrzał się drobiazgowo palom, podtrzymującym schody.
— Wszystko to bardzo kruche! rzekł do siebie, po szczegółowych oględzinach.
I odbił łodzią na miejsce, które zajmował przed tem, potem znów się wziął do pędzli i szkicował dalej niebo i główne punkta krajobrazu.
O’Brien nie miał wcale talentu malarskiego, lecz pędzle jego biegały szybko po płótnie i mógł uchodzić za amatora malarza.
Towarzystwo z willi wkrótce powróciło do schodków przystani.
— Malarz ciągle jest jeszcze, rzekła cicho pani Verniere.
Przybito do brzegu. Tym razem O’Brien nie poru-