Strona:X de Montépin Marta.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To zbyteczne. Wolę go wziąć tutaj. Ale jeszcze co innego: Czy pan raczył się zająć zebraniem wiadomości, których pan był łaskaw się podjąć?
— Zająłem się zaraz nazajutrz po bytności u pana sędziego.
— I cóż?
— Nic jeszcze. Widziałem się z kilkoma kolegami, bardzo biegłymi w jubilerstwie artystycznem. Nie zgadzają się oni co do pochodzenia owej pieczątki, chociaż wszyscy uznają ją za bardzo dawną. Jeden z nich widzi robotę włoską i przypisuje ją Benvenutowi Cellini, inny wreszcie oświadcza, że to dzieło flamandzkie.
— A pan jakiego jesteś zdania?
— Nie śmiem go mieć, gdyż nie jestem takim znawcą, jak moi koledzy. Ja jednak twierdzę bez obawy omyłki, że jeżeli pieczątka jest starodawną, wspaniały szmaragd rytowany jest współczesny i zastąpił inny kamień, który pochodził z epoki klejnotu.
— I który zapewne nosił inne cyfry, rzekł pan Savanne.
— Prawdopodobnie.
— A zatem za trzy dni przyjdę do pana po model i kopię.
— Będą gotowe.
Daniel Savanne oddalił się i wziął dorożkę, ażeby się udać na stację Vincennes, gdzie od kilku chwil oczekiwał go już bratanek.
Sędzia wyglądał posępnie. Nietylko śmierć jego brata smutkiem przepełniała mu duszę, ani upór Weroniki, nie chcącej odpowiedzieć na pytania, dotyczące kapi-