Strona:X de Montépin Marta.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W dniu powszednim bardzo mało osób najczęściej nie ma nikogo.
Podążyli w oznaczoną stronę, po drodze rozmawiając o interesach. Robert pragnął się dowiedzieć, jakim sposobem O’Brien znajdował się właśnie w chwili, gdy wychodził z ulicy Verneuil; O’Brien zaś chciał poznać powód wizyty Roberta u barona Schwartza.
Kilka słów wystarczyło amerykaninowi dla objaśnienia bratobójcy, że udawał się do willi w Neuilly, gdzie spodziewał się go zastać, gdy w tem minął się z nim jadącym i dlatego zawrócił i śledził go, i że lękając się szpiegów niemieckich, postanowił wyznaczyć mu schadzkę po za Paryżem. Ze swej strony Robert opowiedział szczegółowo scenę, jaka się odbyła między nim a naczelnikiem biura wywiadowczego.
— Wszystko to było tak dziwne, że przez kika minut sądziłem, żeś pan mnie zdradził.
— Nie mam do pana urazy za to podejrzenie, odpowiedział O’Brien. Było one nieuzasadnione, lecz prawdopodobne. Ale prawdziwego zdrajcę znam.
— Któż to taki?
— Łotr pomerańczyk, który był u mnie w służbie, którego wcale nie podejrzewałem, a który podsłuchiwał podedrzwiami i podglądał przez dziurkę od klucza na rachunek barona Schwartz. Zapewne słyszał, jak dziecko mówiło we śnie magnetycznym, szpiegował nas, gdyśmy rozmawiali w sprawie pieczątki, pozostałej w ręku Weroniki Sollier, i opowiedział to wszystko później na ulicy Verneuil. To aż nadto tłómaczy, dlaczego naczelnik biura był tak dobrze obeznany ze wszystkiem.