Strona:X de Montépin Marta.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani Sollier przeczuwała, że ze strony sędziego śledczego będzie teraz mowa o ojcu Marty.
— O cokolwiek cię zapytają, powiedziała Marcie, pamiętaj, że nie powinnaś nic oświadczać, bo pamięć twoja umarła. Ja odpowiadać będę za ciebie.
— Bądź spokojną, babciu, odparła córka Germany, o cokolwiek mnie zapytają, nie powiem nic.
Pan Savanne usadowił niewidomą naprzeciw siebie.
— Moja dobra pani Sollier, zaczął urzędnik, kuzyn mój, Henryk Savanne, zajmuje się panią poważnie w tej chwili. Dziś nawet zobaczy się z doktorem Sermet, który panią leczył w szpitalu, i zapyta go o rady a jednocześnie i o szczegóły operacji, jaką pani przeszłaś. W szpitalu swym studjuje wypadki, mogące być podobnemi do wypadku pani, chce nabrać pewności, czy jest możebne poddać panią operacji, bez narażenia życia, na niebezpieczeństwo, a kiedy będzie już pewnym, nie zawaha się wcale i odwoła się do pomocy i doświadczenia najsłynniejszych specjalistów. Miej nadzieję, jak i my, że Bóg zechce ci wzrok przywrócić, na ukaranie winowajców, których śledzimy. Zresztą, zdaje mi się, że jesteśmy na śladzie.
— Czy miałbyś pan podejrzenie na kogo? zawołała niewidoma.
— Tak i nie, odpowiedział urzędnik, zmierzając dojść do celu wymijającemi drogami. Kiedy sprawa jaka zajmuje człowieka, wtedy łączy się z sobą jedne fakty z drugiemi i z tych kombinacji nieraz tryska światło. To też w pani zeznaniu pierwszem, jedna mnie rzecz uderzyła.