Strona:X de Montépin Marta.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zanadto świeża jest śmierć jego brata.
— Ale my moglibyśmy potańczyć, zauważył Vide-Gousset, który przypadkiem nie był jeszcze pijany.
Na myśl o tańcu, serca żywiej zabiły.
— Potańczmy, odezwało się kilka głosów.
— Bez muzyki! zawołał stary Szymon.
— Będzie muzyka, jeśli zechcecie, podchwycił Vide Gousset. Pani Weronika i Marta niech tylko zagrają na katarynce, a zaraz będziemy mieli kontredanse, walce, polki, czego dusza zapragnie!
Kobiety otoczyły niewidomą, prosiły ją, błagały.
— Babcia jest bardzo zmęczona, odpowiedziała Marta. Potrzebuje odpoczynku i snu, ażebyśmy mogły jutro zrana wcześnie wyruszyć na wędrówkę.
— A! gdyby tu był Magloire! zawołała Marja.
Na te słowa żalu, wyrażone tak naiwnie i gorąco, odpowiedział głos dźwięczny i wesoły:
— Potrzeba Magloira! To jest Magloire!
I mańkut, torując sobie przejście wśród gromadek, stanął na środku wielkiej sali.
Okrzyk pełen zapału, przywitał jego przybycie.
Marta, krzyknąwszy z radości, rzuciła się ku niemu, a Weronika wyciągnęła ręce. Magloire najpierw ku niej pobiegł.
— Jestem, jestem, babciu! rzekł, tuląc ją do serca z uniesieniem, i jestem szczęśliwy z dobremi nowinami. Mama moja miewa się jaknajlepiej, a nawet już całkiem silna, a ja wracam, ażeby was już nie opuścić. Ucałuj mnie i ty, dzieweczko, i ty także, Marjo.
I jedyną ręką obejmował wszystkie wymienione i