Strona:X de Montépin Marta.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy pozwolisz mi, pani ażebym zbadał twoje oczy.
— I owszem, panie.
— Usiądź pani, rzekł młodzieniec, prowadząc Weronikę do krzesełka przy oknie, i pochyl głowę w tył.
Henryk zwolna podniósł powieki niewidomej i przez kilka sekund przyglądał się źrenicom. W miarę tego badania, czoło mu się zmarszczyło, a po skończeniu nie wyrzekł ani słowa.
— A widzi pan, wyjąkała Weronika. Milczy pan, nie śmiąc spróbować wyleczenia.
Henryk milczał. To wahanie wydało się wszystkim złowróżbnem. Aurelia, Alina i Matylda, uścisnąwszy rękę Weroniki, opuściły gabinet, a za nimi obaj młodzieńcy.
— Co trzeba wnosić z pańskiego milczenia? zapytała pani Verniere Henryka. Czy nie podobna przywrócić ci wzroku tej biednej kobiecie?
— Niepodobna?.. Tego nie mówię, odpowiedział. Ale nie mogę jeszcze wydać opinii. Zobaczę się z doktorem Sermet i poproszę go o pokazanie mi protokołu, który zapewne sporządził o jej operacji. Będę badał, będę się zastanawiał, ale się bardzo lękam...
— Czego? spytała Aurelia.
— Boję się, ażebym nie był zmuszony przyjść do tego przekonania, jak i doktor Sermet, że operacja mogłaby się stać śmiertelną.
W tejże chwili zbliżył się do nich Robert.
— Spiski jakieś? odezwał się ze śmiechem, czy mowa o polityce?
— Mówiliśmy o tej biednej Weronice Sollier, odpo-