Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/555

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podniosła się jednak. Oczy miała suche, tylko boleść w twarzy zastygła i podobną była do widma.
— Chcę go zobaczyć — rzekła — zanieś mnie do niego, bo nie mam sił...
Hrabia spełnił jej życzenie.
Berta uchyliła całun i odsłoniła głowę Armanda.
Łagodna i szlachetna twarz młodzieńca wyglądała spokojnie, jakby we śnie, ale cera, jak kość słoniowa biała, wargi wilgotne i niebieskawe obwódki okrążające oczy, mówiły wyraźnie, że jest to sen z którego niema przebudzenia.
— Ucałuję go po raz ostatni — odezwała się Berta po kilku chwilach przyglądania mu się w milczeniu.
Nachyliła się podtrzymywana przez męża, i usta żyjącej dotknęły się czoła umarłego.
— Pozwólcie mi uklęknąć — rzekła.
I ukląkszy na śniegu, w dłoniach trzymając zlodowaciałą rękę syna, wyszeptała głosem tak cichym, że nawet Henryk nie mógł go dosłyszeć:
— Wśród boleści i łez przyszedł na mój wstyd i moje nieszczęście... Przyjęłam go... A kiedy stał się pociechą moją i życiem, zabrałeś mi go... Mój Boże!.. Mój Boże!.. Niech się dzieje wola twoja! święć się Imię twoje!..


∗             ∗

Pani de Nathon nie myliła się wcale. W jej sercu coś rzeczywiście pękło.
Biedna kobieta upadała pod brzemieniem boleści, zbyt ciężkiej na jej siły ludzkie.
Woda, uderzając kropla po kropli, wyżłabia najtwardszy granit.