Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/544

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan de Nathon usłyszał świszczącą mu nad uchem kulę, ale go ona nie trafiła.
Odpowiedział na to strzałem z karabinu.
Szyldwach zwalił się na ziemię zabity.
— Naprzód! — zakomenderował Armand Fangel.
Mały oddział podążył biegiem.
Ale zanim zdołał przebiedz kilkanaście łokci, brama i dwa okna na folwarku otworzyły się gwałtownie na rozcież. Pochodnie zapłonęły po za murami, uszykowanemi na podwórzu i oświetlili sześćdziesiąt kasków pruskich.
Dała się słyszeć komenda, jak piorun huknęły rzęsiste strzały i kule zabrzęczały w szeregach francuzów.
Pięciu ludzi padło.
Inni odpowiedzieli daniem ognia, ale niemcy zagasili pochodnie i ołów zabłąkał się w ciemnościach.
Czyżby wieśniak napotkany przez Armanda Fangela miał być zdrajcą, sprzedającym braci swych wrogowi.
Nie, nie oszukał on nikogo i to co mówił, było wtenczas prawdą, ale teraz już od godziny, trzydziestu żołnierzy przysłanych z Beaume-les-Dames, wzmocniło posterunek niemiecki.
Prowadzić dalej walkę w takich warunkach, przy liczebnej mniejszości i nie mając za sobą szans niespodzianego ataku, byłoby szaleństwem.
— Do odwrotu! — zawołał porucznik.
I obawiając się powtórnego strzelania, dodał:
— W rozsypkę!
Wolni strzelcy i gwardziści rozproszyli się zaraz na wszystkie strony.