Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/531

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mamo — szepnęła — co to znaczył. Boję się...
— Uspokój się, moja pieszczotko — odpowiedziała hrabina. — Czegóż mamy się lękać? Jesteśmy kobietami i bezbronność nasza najlepiej nas broni...
Otworzyła okno i wychyliła się do ogrodu.
Plac przed kościołem — jak nadmieniliśmy na początku pierwszej części opowiadania naszego — znajdował się naprzeciw wejścia do parku.
Plac ten zapełniony był teraz przez żołnierzy niosących pochodnie, których płomienie czerwone lśniły na lufach karabinów i szpicach kasków pruskich.
Dwóch czy trzech oficerów na koniach, w płaszczach ciemnych z podszewką ponsową, sterczało jak posągi konne nad tem czarnem mrowiskiem.
Dzwonek u furty odzywał się ciągle, trąby chrapały, a klątwy i okrzyki gniewu wznosiły się po nad tą wrzawą.
Potrzeba samemu oglądać to szczególne widowisko, potrzeba samemu nasłuchiwać tych odgłosów złowrogich, ażeby jasno zdać sobie sprawę z całej tej zgrozy.
Do pokoju wpadł przestraszony sługa.
— Pani hrabino! — zawołał. — Prusacy! jest ich przeszło pięciuset we wsi!.. Wyłamują drzwi domów... Chcą tutaj wejść... Co robić?
— Trzeba im otworzyć... — odparła pani de Nathon. — Mają za sobą siłę i sami mogliby wyłamać sztachety tak dobrze, jak drzwi w chatach... Niech więc wejdą. Dowiedz się czego chcą i staraj się powstrzymać ich od rabunku, dając im czego żądają...
Służący wyszedł prędko.