Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bandy ułanów wałęsały się po okolicy na zwiady i nieraz swe przysłowiowe chude konie przywiązywali do sztachet zamkowych i mową swą, podobną do skrzeczenia kruków, żądali „Wein“, „Fleisch“, „Broot“ i „Tabak“, to jest wina, mięsa, chleba i tytoniu.
Co prędzej śpieszono ich zaspokoić i ci łakomi rabusie, objadłszy się i opiwszy, odlatywali potem ociężali, jak ptaki drapieżne syte żeru.


∗             ∗

Była godzina dziesiąta wieczorem.
Pani de Vergy bardzo cierpiąca, udała się do swoich pokoi prawie zaraz po obiedzie.
Berta, ukląkszy obok Herminii, której pokój znajdował się przy jej pokoju, modliła się do Boga, by czuwał nad Henrykiem, miał w swej opiece Armanda i ulitował się nad Francją w męczarniach...
Rzadko kiedy tak gorąca modlitwa wznosi się do niebios, lecz niestety! biedna kobieta, mając wciąż jeszcze wiarę, nie miała już żadnej nadziei...
Nagle zadrżała, zerwała się z podłogi gwałtownie i blada nadstawiła uszu.
Dziwny zgiełk dawał się słyszeć.
Dolatywały dźwięki trąb chrapliwe, przerażające, złowróżbne...
Majaczyły światełka, podobne do odblasku dalekiego pożaru, migały wśród głębokich ciemności i odbijały się na szybach dwóch okien.
Jednocześnie gwałtownie zadzwoniono przy bramie.
Herminia zbliżyła się do Berty.