Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/528

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i każdy weźmie się do roboty... Cóż, dobry plan, panie hrabio?
— Zgadzam się!.. — odparł Henryk de Nathon. — Zastrzegam sobie tylko, iż pójdę pierwszy...
— Dlaczego, hrabio, masz się bardziej narażać od nas?
— Dla dobra wszystkich... Mówię po niemiecku jak rodowity berlińczyk... Przypuśćmy, że szyldwach nas spostrzeże, może uda mi się tak długo go zająć, że zdążycie nadbiedz, zanim krzyknie na alarm.
— Dobrze! — odpowiedział Armand — niech się dzieje wola hrabiego...
Hrabia ruszył naprzód, a za nim w małej odległości jego oddział.
Szedł zwolna, wystrzegając się skrzypu kroków na śniegu pod ciężkiemi podeszwami butów.
Już zaledwie pięćdziesiąt kroków oddzielało go od parkanu.
Wtem jeden z wolnych strzelców potknął się i upadł, a lufa karabinu zabrzęczała na stwardniałej ziemi.
Natychmiast wśród ciszy, dał się słyszeć donośny głos placówki niemieckiej:
— „Wer da?“
— „Offizier!“ odpowiedział hrabia.