Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za nią postępował piękny August, jak zwykle wspaniały, ale widocznie czemś przejęty.
— Czyżby pani hrabina była cierpiąca? — spytał żywo p. de Nathon.
— Nie sądzę, panie hrabio... Przynajmniej przed chwilą pani miała się wybornie... — odpowiedziała Fanny.
— Więc czego chcecie?
— Przychodzę powiedzieć panu hrabiemu, że przestaję służyć u pani... — odezwała się pokojówka.
— Tak jak ja przestałem już od wczoraj służyć u pana Armanda... — wtrącił August.
Henryk spojrzał kolejno na starą pannę i na młodego służącego. Zaniepokoiła go ich mina.
— A! odchodzicie... oboje... — szepnął — a to dlaczego?..
— Bośmy uczciwi ludzie... — rzekła Fanny głosem bardzo cichym, ale doskonale wyraźnym.
— A w oczach naszych dzieją się takie rzeczy, na jakie nie chcemy dłużej patrzeć... — poparł piękny August.
— Zanadto wiele tajemnic trzebaby ukrywać w tym domu... — podchwyciła pokojówka.
— A jak bardzo dobrze powiedziała Fanny, jesteśmy zbyt uczciwi, ażeby jeść taki chleb... — mówił dalej służący.
Pan de Nathon pobladł przerażająco, ale nie przestał być spokojnym, a taką miał moc nad sobą, że spytał zaledwie zmienionym głosem:
— Cóż się to dzieje w tym domu? O jakich to tajemnicach mówicie?