Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czekaj! jeszcze ci nie wytłomaczyłem, po co do ciebie przyszedłem.
— Mów prędko.
— O której godzinie masz się widzieć z panią?
— Czeka na mnie o drugiej.
— To przyjdź o wpół do drugiej... Będę czekał przed bramą i wstąpimy do pawilonu mego pana...
— Po co?
— Chociaż on u siebie nie jada, ten młodzieniec, którego swą służbą zaszczycam, w piwnicy ma przeróżne dobre rzeczy... Jest tam szczególnie pyszny stary koniak, jakiego nie kosztowałeś nigdy w życiu... nie mówiąc już o cygarach.. wprost z Havanny... Rozumiesz?
— Rozumiem.
— Więc zgoda?
— Zgoda.
O wpół do drugiej Rossignol ze szkatułką pod pachą przybył do pałacu. August wprowadził go do mieszkania Armanda Fangel i wszedł z nim do eleganckiego pokoju jadalnego, gdzie przyszykowane były butelki, kieliszki i cygara.
Zaczęto od araku, koniaku i cygar, poczem sługus zagadnął robotnika:
— Nigdym jeszcze nie widział twej roboty... pokaż mi co...
— A i owszem...
Rossignol wyjął z kieszeni jakiś przedmiot małej objętości, zawinięty starannie w bibułkę.
— Przyjrzyj się — rzekł — a jeżeli się znasz, powiesz, że nie można zrobić lepiej...