Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Prawie skończyłem...
— A klucz?.. — pytał dalej lokaj.
— Klucz od szkatułki?..
— Nie, tamten drugi... ten, który miał być zrobiony podług odciśnięcia?..
Robotnik drgnął i zmienił się na twarzy.
— Zkądże ty o tem wiesz?.. — wybełkotał.
— Co cię to obchodzi... dość, że wiem...
— Aha! ozór mi się wczoraj „pokiełbasił“ — odrzekł Rossignol ze spuszczoną głową. — Musiałem trochę wybajać!..
— E, nie trochę, tylko wszystko.
— Wszystko?
— Tak, od początku aż do końca!.. Zresztą to pyszna historya... Myślałem że pęknę ze śmiechu.
Rossignol pięścią palnął się w brzuch.
— A to ze mnie łajdak! — zawołał.
— Dlaczego?..
— Bo ja tego nie lubię!.. Zapłacono mi, ażebym nie plótł, więc powinienem był albo nie brać pieniędzy, albo milczeć.
— To nie ty gadałeś, tylko wino!.. A zresztą, odkąd że to niewolno zwierzać się z tajemnic przyjacielowi? Alboż mnie masz za takiego, co zarazby nadużył tego, co wie?.. Pani hrabina może „gzić się“, ile się jej podoba, jeżeli odemnie mają się o tem dowiedzieć, to się nigdy niedowiedzą...
— Słowo?
— Słowo.
— To co innego... dajesz mi balsam... No, pięć minut już przeszło... zmykam do warsztatu...