Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtedy z szybkością elektryczną rozjaśniło się w umyśle porucznika. Przedstawiła mu się straszliwa prawda,
Dom otaczali araby, dziesięćkroć liczniejsi od francuzów! Ale jakim sposobem przedostali się do oaz. Dlaczego szyldwachy dotąd nie wszczęli alarmu? Umysł porucznika gubił się w domysłach.
Zresztą nie czas było zastanawiać się. Należało coś natychmiast postanowić i przedsiewziąć. Każda chwila była drogą.
Sebastyan Gérard obudził oficerów sztabowych, którzy z nim do spółki zajmowali ten pokój i w kilku słowach opowiedział im co się dzieje. Zerwali się żywo z posłania i porwali za pistolety.
W tejże chwili porucznik chciał zejść do izby na dole, ażeby rozbudzić huzarów...
Ale i klapa, prowadząca z pierwszego piętra na parter, również się oparła. Przybito ją czemś tak samo, jak klapę od tarasu.
— Złapano nas w sidła, jak wilki! — wykrzyknął Sebastyan z wściekłoscią. — Co czynić?... Jak ostrzedz naszych ludzi o napadzie?...
— No, chociażby jaknajmocniej spali, — odrzekł jeden z oficerów sztabowych, — huk strzału ich rozbudzi...
— Prawda... Zaraz spróbuje...
Porucznik po omacku wziął z kąta strzelbę myśliwską, wyborną broń, nabitą kulami stożkowemi, któremi szakali o trzysta kroków kładł na miejscu potem wrócił znów do wązkiego okienka i wypatrywał celu.
Oazę zaległa jaknajgłębsza cisza. Ruch cieniów