Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyszedł z jadalnego pokoju, postawiwszy wprzód na stoliczku kawę z likierami, których niestety jenerał nie śmiał się tknąć z obawy nowego ataku, rozmowa stała się poufniejszą.
— No, kochany margrabio, — rzekł pan de Franoy, zapalając cygaro, — jak daleko zaszliśmy?.. Odkąd rozpocząłeś szturm do serca Berty i bombardujesz kochane dziecko zabójczemi spojrzeniami, komplementami grzecznemi i innemi tym podobnemi kartaczami miłosnemi, czyś zadowolony z postępów? Czy oblężona warownia prędko wywiesi chorągiew parlamentarzową?.. Czy poddanie blizkie?
Goulian za całą odpowiedź wstrząsnął głową przecząco.
— A! — zawołał p. de Franoy zdumiony, — ależ to niemożebne!.. — dodał.
— A jednak to najzupełniejsza prawda! — odrzekł margrabia tonem melancholijnym, — Daremnie wzmaga się moja miłość... Panna Berta pozostaje jak lód... Nie mogę tego chłodu przezwyciężyć...
— Jestem przecież świadkiem, że kochana pieszczoszka przyjmuje cię jaknajlepiej.
— Przyjmuje mnie, jakby przyjmowało każde dziecko grzeczne i miłe... Śmieje się z moich najczulszych wyrażeń, z moich najbardziej doborowych komplementów... Jestem albo bardzo niezręczny, jenerale, czy też bardzo nieszczęśliwy, ale dość, że panna Berta, opancerzona obojętnością, jakby nawet nie domyślała się miłości, jaką we mnie wzbudza, ani też mych pragnień gorących, ażebym mógł się jej podobać...
— To rzecz szczególna!.. — wyszeptał p. de Fraaoy. — Ale to niczego nie dowodzi... Sam pan powie-