Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale i tym razem p. de Franoy powstrzymał ten zbytek czułości.
— Kochany panie Gérard — rzekł — mocno żałuję, że nie mogę uczynić zadość waszemu tak uprzejmemu zaproszeniu, ale chyba panu wiadomo, jak przed kilku dniami niebezpiecznie zasłabłem... syn pański może zaświadczyć, że doktór stanowczo mi wzbronił pić wina...
— Ha! kiedy tak, to nie mówmy już o tem... to innym razem... Szkoda wielka, tak radbym pana czem u siebie przyjąć. Bo ja dla pana jestem z całem sercem jak nikt, za tyle dobroci dla mego syna, który pana uwielbia i na pana się tylko klnie... a może jeszcze się pan nie zaopatrzył w drzewo na zimę, niech mi pan zrobi łaskę... dostarczę panu po cenie kosztu... Grosza jednego nie zarobię, jakem ojciec Gérard, a drzewo będzie pyszne, suche, smolne, sam wybór...
Na takie odezwanie się ojca, wzmogły się jeszcze bardziej tortury Sebastyana.
Jenerał, którego uwadze nie uszło to pomieszanie młodzieńca, czemprędzej pospieszył odpowiedzieć:
— I owszem, i owszem, kochany panie Gérard... Przyjmuję z największą przyjemnością, a kiedy zasiądę sobie w zimie przed kominkiem, wyda mi się weselej i cieplej, gdy pomyślę, że te wspaniałe płomienie zawdzięczam waszej poczciwej przyjaźni!..
Poczem, nie czekając na odpowiedź handlarza drzewa, natychmiast zmienił przedmiot rozmowy i wkrótce też wstał i pożegnał się z ojcem i synem.
— Czy będę miał zaszczyt widzieć się z panem dziś, mój jenerale? — zapytał Sebastyn, kiedy p. de Franoy siedział już na siodle.