Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IV.
W opuszczeniu.

Rozłączeni, byli teraz zdala od siebie. Czyż jedno o drugiem zapomniało?
Ona, jak Magdalena, żyła naprzód w samotności, sądziła, że jej już urocza gwiazda szczęścia nigdy nie zaświeci, że smutek złamie, zniszczy resztę życia zgoryczonego zawodem. Ta niedawna przeszłość, gdy się tęczowemi barwami wspomnień wdzierała do ciężko strapionej duszy, tylko mocy dodawała cierpieniu. W jasnem oświetleniu grób serca stawał się jeszcze bardziej ponury. Zmięty, sponiewierany wonny kwiat szczerej miłości budził ogromną żałość, krwawił i jątrzył bolesną ranę. Łez jej brakło, ażeby ten widok opłakać.
Dziwiła się, iż są na świecie ludzie szczęśliwi, i ztąd również czerpała gorycz. Każdy w tym niezmiernym tłumie, co się dokoła