wnanie urocza w każdym swoim ruchu, podała mu dłoń i przywitała go głosem dźwięcznym jak harfa. Z ich przywitania się znać było, że oczekiwali chwili spotkania, mającego doniosłe znaczenie w dziejach tej wspólnej miłości: nic tyle nie wypowie, co blask oczu. Więc jedno drugiemu niebawem wyznało, że sobie dzisiaj mają wzajemnie dużo do powiedzenia. Złączeni w parę, unikali gwaru wielkiego miasta i, sami nie wiedząc dokąd dążą, szli w odległą, odludną ustroń poza Wisłę. O zmroku tylko kochankowie i ci, których prawo ściga, chronić się tam zwykli. Każde z nich po drodze wielokrotnie wyraz „miłość“ powtórzyło. Ale że sam ten wyraz zdawał im się za słaby, przeto coraz częściej mówili o „miłości wiecznej“, lub o „nieśmiertelnem uczuciu“. Szczególniej on kładł nacisk na ową wieczność i nieśmiertelność, co się zdawało ją bardzo zobowiązywać. Brzmi to wzniośle, gdy ktoś przysięga kochać kogoś przez całą wieczność.
„Ciebie jedną i po raz pierwszy tak kocham, jak kocham: duszą całą, całem jestestwem swojem“ — on mówił. — „To uczucie zupełnie wypełnia treść mojego życia, które inaczej byłoby bezbarwne, pozbawione siły wzruszającej. Nie pojmuję już, jak mógłbym istnieć, gdybym cię nie kochał luba, ciebie
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/220
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.