Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i naprzód zapłakał, a potem, wzniósłszy ręce, zawołał: „Panie Boże, pomścij się nad nimi za moją krzywdę!“
Kiedy już noc padła na ziemę i nowy stróż nocny pospuszczał z łańcuchów wszystkie psy, oprócz Kwiatka, którego miał obowiązek tylko podczas dnia prowadzić na przechadzkę, jako psa gończego, Warga jak cień skradał się pod parkanami ku psim budom. Nareszcie przybył do budy Kwiatka, począł go najprzód głaskać, a potem mu z ręki jeść dawał. Odszedłszy stamtąd, udał się do karczmy, kazał sobie dać kieliszek wódki, a wypiwszy, mruknął pod nosem: „Ani im, ani mnie!“ Po drugim, trzecim kieliszku to samo. Po czwartym począł się kiwać i drzemać na ławie, a ciągle powtarzał: „Ani im, ani mnie!“ Szynkarz kazał zamykać karczmę i takiego gościa, jak Warga, bez ceremonji wypchnięto za drzwi. Zataczając się szedł do chałupy i powtarzał: „Ani im, ani mnie!...“ Nazajutrz rano nowy stróż, kłaniając się nisko czapką ekonomowi, rzekł: „Proszę wielmożnego pana, cosik się stało temu Kwiatkowi w budzie, i zdechł!...“