Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.
U szczytu szczęścia.

W połowie grudnia spadły ogromne śniegi. Nie wiem, czy złodzieje mieli i wtedy ochotę kraść; ale wiem, że Warga zakopywał się głęboko w słomę i tulił swe ciało do Kwiatka. Jednego dnia rano strażnicy leśni zawiadomili dziedzica, iż ogromny odyniec przebywa w kniei. Dziedzic, namiętny myśliwy, czemprędzej obesłał sąsiadów, zgromadził strzelców i, przyzwawszy do siebie Wargę, rozkazał mu wziąć sześć psów łańcuchowych i podążyć z niemi do boru. Na małych saneczkach w jednego konia stróż nocny pomieścił swych wychowańców, zwalonych na kupę, i pojechał naprzód do lasu, przeklinając służbę taką, przy której „człowiek ani w dzień, ani w nocy nie ma spokoju“. Ponieważ na sankach nie było miejsca, przeto Kwiatek biegł