Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcecie! — A czemużeście mi nie opowiedzieli przed wieczorem? Byłbym wam przyrychtował lepszą drogę.
— Ej, tota nic wielkiego!... Jacy kawałek grabiny na dyszel i na rozworę.
— Gadanie! Czy ja ślepy? Widziałem dobrze, żeście za parkan smyrgali i brzezinę, i dębinę, i grabinę, i tarcice... Cóż będzie za to? Jutro okumon, marcha, wszystko na mnie zwali, po gębie wytrzaska — to jeszcze fracha, ale ze służby wygonić może.
— Nic ci nie zrobią! Cóż chcesz?
— Zabiliście niedawno wieprzka, przyślijcie mojej kilka funcików szperki i kiełbaskę, bom omasty i mięsa od roku bez mała nie wąchał.
Umowa stanęła. Warga wyprowadził złodzieja jak najbezpieczniejszą drogą, a potem wrócił na stanowisko i zaczął gwizdać z całej siły.