Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

często gęsto miotłą bić Kwiatka, przyczem utyskiwała:
— Po co zaś takiego wałkonia przy karczmie trzymać...
W ogóle atoli bierność i niewymaganie niczego od nikogo zrobiły psu opinję dobrego, spokojnego zwierzęcia. Nie przynosił on wprawdzie żadnego pożytku, ale jakoś tak harmonijnie dopełniał grona istot, związanych losami swemi z karczmą, że był tu prawie potrzebny — niby ornament, niby przedmiot ostentacji.
Zdarzył się jednakże wypadek, z powodu którego Kwiatek znowu się naraził niektórym ludziom. I teraz także przyczyną była trzoda chlewna. Nierogacizny owej nie chowano przy karczmie, ponieważ szynkarz był żydem i stary zakon zabraniał mu stosunków ze zwierzętami nieczystemi. Ale że zwierząt nieczystych nikt we wsi nie pilnował, przeto z całą swobodą chadzały one pod żydowską karczmę. Korciło to nieraz Szmula, jednak przezwyciężał w sobie wstręt religijny, aby się nie narażać publiczności. Jednego razu Kwiatek, czy to z pobudek osobistych, czy może cichaczem podniecony przez szynkarza, rzucił się na takiego błędnego nieczystego czworonoga, chwycił go za ogon i dopóty ciągnął, gryzł, póki ogon w zębach nie został.
Wnet potem właścicielka okaleczonego zwie-